niedziela, 23 września 2012

Rozdział 4 ~Do tego pachniał miętą, cytryną i czymś jeszcze.

To, że tu jestem to pomyłka., pomyślałam po raz kolejny tego wieczoru. Siedziałam na tarasie za domem rodziców Ruby ściskając w dłoniach kubek z gorącą herbatą. W środku kłębił się tłum ludzi. Słychać było śmiech i muzykę. Impreza dopiero się rozkręcała.

Bolała mnie głowa, a wciąż świeże blizny paliły żywym ogniem. Podciągnęłam rękaw swetra i pogładziłam je delikatnie. Przed oczami natychmiast pojawił mi się obraz tego chłopaka. Minęły już 2 miesiące odkąd kazałam mu odejść... Mocniej zacisnęłam palce na kubku i zamknęłam oczy. Przepraszam, wyszeptałam w myślach, przepraszam.

Herbata skończyła mi się już dawno, ale nie zamierzałam iść po kolejny kubek. Nie chciałam pokazywać się ludziom. Zacisnęłam powieki i chuchnęłam w złożone dłonie żeby je rozgrzać. Drzwi na taras otworzyły się i uderzył mnie ogłuszający huk muzyki, smród papierosów, potu i ekscytacji. Dopiero po chwili moje zmysły były zdolne do dalszego funkcjonowania i zauważyłam sprawcę tego ogłuszenia. Utkwiłam wzrok w nieznajomym. Stanął na krawędzi tarasu, objął się rękami i głęboko odetchnął. Z jego ust wypłynął biały obłoczek pary. Przyglądałam się jego sylwetce. Wysoki, szczupły blondyn. Odchylił głowę do tyłu i patrzył w rozgwieżdżone niebo. Mięśnie pod jego skórą zadrżały.
-Jest koniec września.-powiedziałam cicho.-To nienajlepsza pora na noszenie samych koszulek.
Chłopak gwałtownie odwrócił się w moją stronę.
-Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć.-mruknęłam.
Blondyn wypuścił powietrze i uśmiechnął się.
-Nic się nie stało. Mogę?-zapytał wskazując miejsce na kocu obok mnie.
Skinęłam głową. Podszedł i usiadł.

-Czemu nie jesteś w środku?-zagadnął po chwili milczenia.
-O to samo mogę zapytać ciebie.-odparłam opierając się o ścianę i naciągając na dłonie sweter.
-Wyszedłem odetchnąć. Rozbolała mnie głowa od tego huku.-wyjaśnił przeczesując włosy.-Więc?
-Nie mam ochoty na to wszystko. Potrzebuję spokoju.-westchnęłam.
-To czemu w ogóle przyszłaś?
-Zrobiłam to dla Ruby i Morgana.-podciągnęłam kolana pod brodę.
Chłopak spojrzał na mnie, a ja zadrżałam.
-Może czegoś potrzebujesz? Jakiś koc?
Pokręciłam głową.
-Herbata?
-Nie, dziękuję.
-A może towarzystwo?-uśmiechnął się.
-Bardzo chętnie.-odpowiedziałam posyłając mu uśmiech.
-W takim razie pójdę tylko po bluzę.-rzucił i wstał.
-Jasne.-odparłam, a on zniknął we wnętrzu domu.

Pierwszy raz przystałam na taką propozycję. Pierwszy raz. Nie wiem co mnie do tego podkusiło. Chyba ten jego bezpretensjonalny sposób bycia. Cóż. Po prostu poczułam nieodpartą potrzebę powiedzenia komuś o Harrym. A przecież on nie mógł go znać. Bo niby jak? A poza tym był naprawdę uroczy. Taki typowy chłopiec z sąsiedztwa. Do tego pachniał miętą, cytryną i czymś jeszcze. Hmm... Kurczakiem?

-No już jestem. Teraz mogę ci towarzyszyć.-uśmiechnął się ciepło.
Skinęłam głową.
-Może się przedstawię. Nazywam się Niall Horan. Jestem kuzynem Ruby.-wyciągnął do mnie rękę.
-Melody Hunter. Najlepsza przyjaciółka Morgana, a teraz również Ruby.-podałam mu dłoń.
Jego uścisk był miękki i ciepły. Przez chwilę przytrzymałam jego palce. Kiedy spojrzałam mu w oczy zdałam sobie sprawę, że o tych kilka sekund za długo. Zmieszana szybko cofnęłam rękę.
-Więc mówisz, że nie masz ochoty na imprezę.-zagadnął siadając obok mnie.-Chcesz mi powiedzieć czemu?
Wolno skinęłam głową, jednak nie odezwałam się.
-Mam zgadywać?-zapytał.
Wciąż milczałam.
-Okey. Więc...-zamyślił się.-Zapewne nie masz nastroju.
-Owszem.-odparłam.
-No wiedziałem!-zaśmiał się.
Zamiast odpowiedzieć też zaczęłam się śmiać. Miał cholernie zaraźliwy śmiech.

Dziewczyna była niezwykle śliczna, ale nie pociągała mnie w ten sposób. To nie mój typ. Była diabelnie inteligentna, ale bardzo ostrożna. Przegadaliśmy kilka godzin. Miałem wrażenie, że chce mi powiedzieć coś ważnego. Jednak nie naciskałem. Nawet nie wiem kiedy zasnęliśmy. Obudziłem się nad ranem. Melody spała oparta o mnie cicho mrucząc. Ostrożnie wstałem i wziąłem ją na ręce. Zaniosłem ją do środka, do sypialni na piętrze. Otworzyłem drzwi kluczem i wszedłem do pokoju.

Ułożyłem ją na łóżku i przykryłem kołdrą. Kiedy się poruszyła rękaw jej swetra podwinął się. Stanąłem i z przerażeniem patrzyłem na świeże blizny na jej nadgarstku. Odcinały się czerwienią na jaśniejszej w tym miejscu skórze. Chryste, ona się cięła! Ten widok mocno mną wstrząsnął. Natychmiast przypomniała mi się dziewczyna o której opowiadał Haz. Ta, której uratował życie.
-Czemu to robisz?-wyszeptałem patrząc na nią.
Nie oczekiwałem odpowiedzi, więc odwróciłem się do okna i wyjrzałem na zewnątrz.

Ruby siedziała przy stole, a ja szykowałem śniadanie.
-Kochanie, widziałaś Mel?
Pokręciła głową przełykając kawę.
-Ja też nie. Już pierwsza, a jej ani śladu. W ogrodzie jej nie ma...
Ruby wstała i położyła mi dłoń na ramieniu.
-A sprawdzałeś na tarasie?-zapytała spokojnie.
-Tak. Tam też jej nie ma... Martwię się o nią. Kto wie co zrobiła tym razem...
-Kochanie, znajdzie się. Może poszła na spacer. Albo pobiegać.-przytuliła mnie.
-Mam nadzieję.-powiedziałem i pocałowałem ją.

-Cześć gołąbeczki!-Niall wszedł do kuchni uśmiechając się szeroko.-Jak się czujecie?-chłopak podszedł do Ruby i cmoknął ją w policzek.
-Znakomicie, a ty?-zapytałem.
-Pół nocy spędziłem na tarasie. Mimo to-cudownie.-zaśmiał się odgryzając kawałek kanapki, którą zabrał z talerza.
Wymieniłem z Rubs porozumiewawcze spojrzenia.
-Braciszku, nie widziałeś...

-Dlatego wczoraj mówiła, że nie ma ochoty na imprezę.-mruknąłem.
-Właśnie. Mel przeżyła w życiu ciężkie chwile. Ale po ostatniej akcji, po tym jak ten chłopak jej pomógł, jest gorzej niż źle. Nie wiem dlaczego. Nie wiem czy w tym wszystkim chodzi o jej matkę, o jakiegoś kolegę czy o niego.-Morgan przymknął oczy.
-Skarbie...-Rubs dotknęła jego dłoni.
Westchnąłem i odchyliłem się na krześle.
-Chciałbym jej pomóc.-rzuciłem.
-My też.-kuzynka odstawiła na blat kubek z kawą.-Niall, może ty z nią pogadasz? Może tobie coś powie...
-Mi?! Jestem dla niej zupełnie obcy!-gwałtownie wyprostowałem się na krześle.
-To bez sensu.-Morgan wstał i odstawił talerz do zlewu.-Idę się ubrać.
Gdy wyszedł Ruby spojrzała na mnie i szepnęła:
-Niall, proszę, pomóż nam. Melody nie może tak żyć.
Potem wstała i zniknęła na schodach, podążając śladem Morgana.

Obudziłam się w ciepłym łóżku. Usiadłam i rozejrzałam się po pokoju. Zobaczyłam torbę podróżną i kilka par męskich butów walających się po podłodze. Czyżby...? Usłyszałam stłumioną piosenkę. Podążając za dźwiękiem dotarłam do posłania na podłodze. Pod kocem odnalazłam IPhone'a, który właśnie przestał dzwonić. Na ekranie widniało zdjęcie ciemnowłosego chłopaka i ikonka nieodebranego połączenia. Podniosłam go w chwili w której otworzyły się drzwi.
-Widzę, że już nie śpisz.-Niall powitał mnie uśmiechem.
Uniosłam telefon na wysokość oczu i rzuciłam:
-Ktoś dzwonił.

*********************************************************************************
Hey kochane ! :* Co myślicie o 4? Widzę, że moje stałe czytelniczki się wykruszyły... Gdzie są moje dziewczyneczki, które zawsze mnie wspierały? Skąd mam wiedzieć czy warto dalej pisać? Hej, dziewczyny... Pomyślałam, że jeśli któraś z was chce, żebym czytała jej opowiadanie i zostawiała tam komentarze, to poproszę o komentarz z linkiem i głównymi bohaterami ;] No i wciąż czekam na wasze opinie... Buziaczki i do następnego :* Lex :*

niedziela, 16 września 2012

Rozdział 3 -Wyjdź Potter. Harry, Ron czy jak ci tam. Wyjdź.

-Przepraszam, nazywam się Harry Styles. Przed południem przywieziono tu dziewczynę po próbie samobójczej. Chciałbym się z nią zobaczyć.
-Imię i nazwisko pacjentki.-rzuciła beznamiętnym tonem pielęgniarka w recepcji.
Spanikowany spojrzałem na Lou.
-Haloo! Proszę pana.-kobieta spojrzała na mnie nieprzychylnie.
-Yh, przepraszam. Nie wiem jak się nazywa, ale to ja ją znalazłem i wezwałem pogotowie. Chciałbym dowiedzieć się czy w ogóle żyje.
-Nie ma nazwiska, nie ma informacji.-warknęła.-Żegnam.
-Ale pani nic...-zacząłem.
-To moja praca.-westchnęła.-Następny proszę!
Spuściłem głowę i podszedłem do Louis'ego.
-Mówiłem, że to na nic.
Boo przytulił mnie mocno.

Siedziałem na korytarzu i czekałem aż Jana pozwoli mi wejść do Mel. Kiedy pani Hunter wyjeżdżała opiekę i wyłączne prawo do Melody przypadało Janie. Gdy zadzwonili do niej ze szpitala o mało nie zemdlała. Natychmiast przyjechaliśmy żeby być przy dziewczynie.
Nagle obok mnie usiadło dwóch młodych mężczyzn.
-Wiedziałem, że tak będzie. Nawet nie wiem czy żyje.-chłopak w lokach skrył twarz w dłoniach.
-Mały, musi być jakieś wyjście. Jakoś się dowiemy.-jego kumpel poklepał go po plecach.
Pomyślałem, że musiało go spotkać coś przykrego. Zrobiło mi się go żal.
-Lou, ale ona była taka drobna i krucha... I ten bandaż na nodze... Z niego też sączyła się krew...
Bandaż? Krew? Czyżby...?
-Najważniejsze, że jej pomogłeś. Wszystko będzie dobrze.-kolega Loczka objął go ramieniem.
Pomogłeś...? On uratował naszą Mel...?
-Louis gdybyś widział te smutne, szare oczy... Gdybyś widział te ciemne włosy...

-To ty.-szepnąłem.
Spojrzeli na mnie zdziwieni.
-To ty uratowałeś naszą Mel.-powiedziałem wstając.
-Mel?-zapytali jednocześnie i również wstali.
-Dziękuję.-uściskałem go.-Gdyby coś jej się stało...
-Nie ma sprawy.-Loczek odsunął się ode mnie.-Czy ona...?
-Tak, żyje. Chyba wszystko jest w porządku, o ile cokolwiek może być w jej sytuacji.-dodałem.
Chłopak z ulgą wypuścił powietrze.
-Mam na imię Morgan.-podałem mu dłoń.

-Morgan?-rozległo się za moimi plecami.
Odwróciłem się i zobaczyłem Janę.
-Ciociu! Ten chłopak uratował Mel.-powiedziałem i cofnąłem się.
Kobieta spojrzała na "Małego".
-Dziękuję chłopcze.-wyszeptała i delikatnie go uścisnęła.-Bardzo ci dziękuję.
-Nie ma za co. Naprawdę.-odparł.
-Jest. Uratowałeś czyjeś życie. Życie Mely.-otarła łzę i spojrzała w kierunku korytarza.-Jak ci na imię?
-Harry, Harry Styles. A to mój przyjaciel, Louis Tomlinson.-Louis pocałował dłoń kobiety i mocno uścisnął moją.
-Ja nazywam się Jana Grigorieva. Jestem, hmm, tymczasową opiekunką Melody. A ten młodzieniec to Morgan McFreemann. Jej kolega z piaskownicy.

Siedzieliśmy w szpitalnym bufecie popijając kawę i pochłaniając szarlotkę.
Melody. Ona ma na imię Melody. Mel...
-Lou?
-Tak?
-Jak myślisz, czy ona jest już sama?
-Może. Robi się późno.
-W takim razie idę.-wstałem i skierowałem się do drzwi bufetu.
-Haz?
-Co jest?
-Jestem z ciebie dumny.-szepnął.
Zwariował, pomyślałem, więc tylko się uśmiechnąłem.
-Będę czekał w aucie.-dodał.

Dzięki Morganowi wiedziałem gdzie szukać Melody. Wszedłem do sali. Leżała na łóżku, a obok na szafce stały kwiaty.
-Cześć Hermiono.-zagadnąłem gdy otworzyła oczy.
-Potter.-prychnęła.
Uśmiechnąłem się.
-Jak się czujesz?
-Tak jak może czuć się ktoś, kto wcale nie chciał być uratowany.-odwróciła głowę.
Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że płacze.
-Melody...-podszedłem do jej łóżka.
-Wszystko zepsułeś. Rozumiesz? Zepsułeś mój misterny plan.
Popatrzyłem na nią niepewnie.
-To ciągle musi trwać.-wyszeptała ze łzami w oczach.
-Melody, nie wolno ci tak myśleć.-wyciągnąłem rękę żeby chwycić jej dłoń.
-Nie.-cofnęła ją.-Wyjdź stąd. I nigdy więcej nie wracaj. Słyszysz? Nigdy.
Zrobiłem krok w tył.
-Wyjdź Potter. Harry, Ron czy jak ci tam. Wyjdź.
Skinąłem głową.
-Przepraszam Melody. Żegnaj.
Odwróciłem się i wyszedłem.

Gorące łzy płynęły mi po policzkach gdy kazałam temu chłopakowi odejść. Nie zasłużył na takie traktowanie. Ale ze mną wiązały się same kłopoty. Na nie też nie zasłużył. Żegnaj zabolało bardziej niż cięcie żyletką. On mnie uratował, podarował kolejne życie.
-Ale ty nie miałaś prawa w zamian zabierać jego życia.-wyszeptałam z goryczą.
Nie mogłaś go krzywdzić, pomyślałam i ukryłam twarz w poduszce.

Czekałem na Harrego w samochodzie, tak jak obiecałem. Gdy wsiadł zapytałem:
-I jak?
Nie odpowiedział. Myślałem, że nie usłyszał więc powtórzyłem:
-Harry, jak było?
Po krótkiej chwili obrócił się i spojrzał mi w oczy.
-Usłyszałem, że mam odejść i nigdy nie wracać. Ona chciała umrzeć Lou.
Zamurowało mnie. Dosłownie wbiło mnie w fotel.
-Jedźmy. Trzeba posprzątać w domu.-mruknął i oparł głowę o szybę.

Zaparkowałem w garażu, na naszym ulubionym, trzecim, miejscu.
-Hazza...
Odpiął pas i spojrzał na mnie. Dotknąłem jego dłoni. Zadrżał. Położyłem drugą dłoń na jego kolanie.
-Lou...-wychrypiał.
-Wszystko będzie dobrze.-wyszeptałem i przytuliłem go.
-Dziękuję.-odsunął się i wysiedliśmy.

Zamykałem drzwi kluczykiem,czego nigdy nie robię. Harry stanął za mną. Gwałtownie odwróciłem się i znalazłem się twarzą w twarz z chłopakiem. Zrobił krok w moją stronę, a ja oparłem się o samochód.
-Haz...?
Chwycił moją twarz w dłonie.
-Dziękuję.-powtórzył i jego usta dotknęły moich.
Przeszył mnie dreszcz. Miał ciepłe, miękkie wargi. Jego język powoli i delikatnie wsuwał się w moje usta. Przylgnąłem do niego i objąłem mocno. Odwzajemniałem pocałunki. Nie myślałem o tym co robimy. Chciałem tylko, żeby on był przy mnie. Wsunął mi dłoń pod koszulkę i zaczął całować mnie po szyi. Odchyliłem głowę i cicho jęknąłem. Przygryzł płatek mojego ucha i mruknął:
-Dobranoc Lou.
A potem odsunął się i odszedł w stronę wejścia do domu zostawiając mnie samego w pustym garażu.

*********************************************************************************
Siemacie :* Tak jak obiecałam raz na tydzień rozdział ;] tak więc jest, zgodnie z obietnicą, trójka. co o nim myślicie? jak się podoba? buziaczki, do następnego . Lex :*

niedziela, 9 września 2012

Rozdział 2 - Jesteśmy piękni, młodzi, sławni i niezależni.

Słowa Fel zabolały mocniej niż się spodziewałem.

-Zdradzasz mnie!-wrzasnęła wbiegając do mojego pokoju.
Usiadłem i ze zdziwieniem wpatrywałem się w tę drobną blondynkę.
-Jak możesz?!
-Co mogę? Fel, opanuj się.-westchnąłem.
-Ja mam się opanować?! Ja?! Ty sobie chyba żartujesz! Przecież to nie mnie Sue widziała wczoraj z jakąś panną w klubie! Nie ja się z nią obściskiwałam po kątach!
Zamknąłem oczy.
-Felcy, ja mam już dość tych scen zazdrości.-otworzyłem oczy i spojrzałem na nią.-I dosyć oskarżeń.
-Jesteś żałosny.-prychnęła.
-Nie Fel, to ty jesteś śmieszna. Przecież od tygodnia nie ruszam się z domu, bo mam dość tego szumu wokół mnie. Pomyśl tylko, jak mógłbym cię zdradzić?-dodałem łagodnie.
Przez chwilę wpatrywała się we mnie, a potem od niechcenia rzuciła:
-Skoro tak... Normalnie Haz. Tak jak ja zdradzam ciebie. Harry, ja już cię nie kocham.
-Nie pleć głupstw Felcy.-podszedłem i położyłem jej dłonie na ramionach.
-Nie dotykaj mnie.-otrząsnęła się.-Harry, nie kocham cię.-powtórzyła dobitnie.-Zapomnij o nas. To już koniec.
Pocałowała mnie w policzek i wyszła.
-Fel...

Stałem jak posąg. Patrzyłem jak wybiega na podwórko i wsiada do jaguara zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Przecież to nie mógł być koniec.

Gdy leżałem na łóżku gapiąc się w sufit przyszła Gem.
-Spójrz na to.-rzuciła mi jakąś kopertę.-Przyszło na maila dziś rano.-mówiła gdy ja otwierałem list.-Z dopiskiem: Twój brat daje się puszczać kantem. Powodzenia. 
Kiedy cytowała treść wiadomości serce zaczęło mi walić jak oszalałe. W rękach trzymałem zdjęcia Felcy i Drake'a. Obejmowali się, całowali...
-To Felicity?-zapytała stając obok mnie.
-Ona ma na imię Felcy.-wydusiłem.
Gemma położyła mi dłoń na ramieniu.
-Harruś?
-Usiłowała mi wmówić, że ją zdradzam. Ja ją zdradzam...
-Braciszku...
-Gem, chciałbym zostać sam. Mogłabyś?-przymknąłem oczy i zgniotłem w dłoni zdjęcie.
Bez słowa wyszła i cichutko zamknęła drzwi.

Rozpłakałem się jak dziecko. Tyle czasu! Fel była dla mnie tak ważna. Planowaliśmy wspólną przyszłość. I tak po 4 latach... Zostawiła mnie na lodzie... Dla tego kolesia... Och Felcy...

Gdy tydzień później rozpamiętywałem to wszystko w cichym miejscu w parku do którego trafiłem przypadkiem, zjawiła się ona. Ciemne włosy sięgające prawie do pasa, brzoskwiniowa cera i bandaż na kolanie. Kiedy patrzyłem jak przechodzi przez mur poczułem się zobowiązany jej pomóc. Cicho wstałem i podszedłem do niej. Wystraszyłem ją. Kilka sekund później, gdy spojrzałem w jej oczy, wychwyciłem w nich strach i ból. Boże. Męczył mnie ten obraz. Jasnoszare oczy wpatrzone w moje przez krótką chwilę nim odwróciła wzrok.
Potem starała się zachować dystans. Nie dawała się do siebie zbliżyć, więc dałem jej spokój. Nie miałem ochoty na takie podchody. Wycofałem się z myślą, że chciałbym ją kiedyś poznać.

Wsiadłem do samochodu i sięgnąłem do kieszeni bluzy, ale natrafiłem na koszulkę. No tak, rozebrałem się i położyłem ją na trawie. Cholera. Nie chciałem przeszkadzać tamtej dziewczynie, ale ubranie musiałem odzyskać. Wyskoczyłem z auta i ruszyłem nad rzeczkę.

Przy murku zatrzymałem się widząc ją leżącą na piachu. Nie chciałem być niegrzeczny więc zawołałem:
-Hej, zostawiłem bluzę! Zabiorę ją i zmykam!
Nie odpowiedziała. Przeskoczyłem przez mur, zgarnąłem bluzę i zerknąłem w jej stronę. Coś błysnęło w trawie tuż obok jej dłoni.
-Hm, coś ci chyba wypadło.-rzuciłem.
Nie poruszyła się. Zrobiłem kilka kroków w jej stronę i zobaczyłem na piachu czerwone plamy.
-Jasna cholera!
Przypadłem do niej i spojrzałem na jej rękę.
-Dziewczyno, coś ty zrobiła!-krzyknąłem i zacząłem zawiązywać na jej nadgarstku rękaw mojej bluzy.-Hej, słyszysz mnie?!-poklepałem ją po policzkach.
Posadziłem ją między moimi nogami i oparłem jej plecy na moim torsie. Zacząłem gorączkowo myśleć co zrobić. Dziewczyna drgnęła i jęknęła.
-Otwórz oczy.-poprosiłem ściskając jej ramię.
-Daj mi spokój.-wyjęczała z trudem.
-Musisz otworzyć oczy. Spójrz na mnie.-nakazałem stanowczo.
-Odejdź.-wycharczała.
-Ani mi się śni.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer alarmowy.

Kiedy sanitariusze wkładali nosze z dziewczyną do karetki policjanci zadawali mi setki pytań.
-Oficerze, powtarzam po raz tysięczny. Nie znam jej.-rzuciłem zirytowany.
-Skąd pan wiedział, że dziewczyna tam będzie?-zapytał spokojnie.
-Już mówiłem. Byłem tam wcześniej i ją spotkałem. A wróciłem w tamto miejsce, bo zapomniałem zabrać bluzy.-westchnąłem.
Jeden z sanitariuszy podszedł do nas.
-Oficerze Starsky musimy jechać. Zabieramy ją do Świętej Glorii.
-Dziękuję. Już ruszamy.-odparł i zwrócił się do mnie.-Dziękuję, to by było na tyle.
-Mogę już iść?-zapytałem.
-Tak. Żegnam.
-Do widzenia.-mruknąłem i ruszyłem do samochodu.

Gdy dotarłem do domu opowiedziałem Lou o tym co się wydarzyło.
-Wiesz gdzie ją zawieźli?
-Do Świętej Glorii.
-To na co czekasz?-zapytał wgryzając się w marchewkę.
-Przecież nie mogę tam pojechać ot tak.-mruknąłem.
-Oczywiście, że możesz. Przecież to ty zadzwoniłeś po pomoc.
-Ale może ona nie chce mnie widzieć?-zacząłem.-Z resztą. I tak mi nic nie powiedzą. Wiesz przecież jak jest.-zrezygnowany opadłem na kanapę.
Louis podszedł i kucnął przede mną.
-Ależ Harruś. Pojadę z tobą, dobrze?
-Lou, daj spokój.
-Nie.-wstał i usiadł mi na kolanach.-Przecież widzę, że cię to męczy.

Oparłem czoło o jego ramię. Pogłaskał mnie po włosach.
-Lou?
-Tak Mały?
-Mogę cię o coś spytać?
-Przecież wiesz.-westchnął i nawinął na palec jeden z moich loków.
-Gdzie byłeś dziś rano?
-Pojechałem do El. Chciała porozmawiać.-chrząknął.
Spojrzałem na jego twarz. Był spięty.
-Boo? Stało się coś?-ścisnąłem jego dłoń.
-Rozstaliśmy się.-szepnął wypuszczając powietrze.
Zamurowało mnie.
-Jak to?-wypaliłem głupawo.
Lou i El byli dla mnie zawsze wzorem pięknej miłości-bez wyrzeczeń, bez kłótni.
-Miłość się wypaliła. El się wypaliła. Ja chyba też.-westchnął.-A jak z Fel? Dawno jej u nas nie było.
-Skądże. Była dziś rano.
-I jak? Było coś ten?-zapytał puszczając oczko.
-Owszem. Koniec nas. Znalazła kogoś innego.-rzuciłem.-Lepszego.-dodałem z goryczą.
Louis mnie przytulił.
-Wiesz co stary? Jesteśmy piękni, młodzi, sławni i niezależni. Czego chcieć więcej?-zapytał z uśmiechem.
-Szczerej, bezgranicznej i wiernej miłości?-strzeliłem.
-Ooo tak.-mruknął.
Wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem.
-Chodź Haz. Jedźmy do tej dziewczyny.

*********************************************************************************
Witajcie moje drogie, cudowne, kochane panie ! Rozdział 2 jak widać nie koniecznie fajny. Ale obiecuję się rozkręcić. Powiem wam, że nie miałam nawet kiedy tu zajrzeć przez ten tydzień -.- W szkole tyle roboty już od wejścia. Koszmar. Mimo to postaram się dodawać w miarę regularnie, myślę, że raz na tydzień. Co wy na to? Buziaki :* i do nn-ki :*
Lex.