poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Prolog, czyli przywitajcie mnie wśród żywych.

Kiedy pierwszy raz cudem uniknęłam śmierci miałam niespełna 15lat. Byłam zakochana, pragnęłam jego bliskości. A on? O ironio... on mnie ignorował. Tamtego dnia szłam ulicą i obserwowałam jego kumpli. Tak, szłam za nimi. Owszem, śledziłam ich. Miałam torbę z książkami na ramieniu, telefon w dłoni. Nagle skręcili w jakąś uliczkę. Na myśl o tym, że mogłabym ich zgubić ogarnęła mnie panika. Wbiegłam na jezdnię. A potem było uderzenie. Huk. Ból. Krzyk. I ciemność...

Patrzyłam na to co się działo w sali. Ratownicy reanimowali moje ciało, a lekarze biegali dookoła udając, że się konsultują. Moje serce biło, ale zbyt słabo by utrzymać mnie przy życiu. Adrenalina? Nie w tym przypadku. Byłaby jak pętla na szyi wisielca. Defibrylator? Wyrwałby mojemu sercu resztkę mocy...

Wyszłam z sali. Towarzyszyły mi krzyki: Tracimy ją!
Na plastikowym krzesełku siedziała moja matka. Choć powiedzmy sobie szczerze, rodzicielka, bo tylko to miano jej przysługuje. Płakała w objęciach jakiejś drobnej pielęgniarki. Żałosne. Po co urządzała przedstawienie? Doskonale wiem, że zawsze jej we wszystkim przeszkadzałam, zawsze słyszałam tylko: Melody, daj mi wreszcie święty spokój. Czy mnie kochała? Absolutnie nie. I dawała mi to odczuć przy każdej możliwej sposobności.

Szłam dalej. Widziałam jak z ciał wydostawały się duchy. Niektóre szły za mną.
Gdzie ja tak właściwie jestem? Żyję?

Melody, chodź do mnie.
U szczytu schodów przed którymi stałam pojawiła się postać. Wysoki, szczupły latynos. Cholernie przystojny. Ruszyłam w jego stronę. Było w nim coś takiego, co kazało mi iść. Dzieliły nas ostatnie 4 schodki. Poczułam szarpnięcie w dół. Po chwili kolejne.

Obudziłam się w szpitalnym łóżku wzbudzając tym niemałą sensację. Wokół mnie wiło się mnóstwo kabli i wszelkiego rodzaju rurek. Nogę i rękę miałam w gipsie, na szyi kołnierz ortopedyczny. Przybiegli lekarze, zbadali mnie a potem jeden z nich zapytał:
-Wiesz co się stało?
Przytaknęłam.
-Opowiedz nam o tym.-zażądał.
Mówiłam i mówiłam. W końcu umilkłam.
-Czy to wszystko?-zapytał.
Odetchnęłam głęboko i popełniłam największy błąd w moim życiu. Wyjawiłam im szczegóły mojej duchowej wędrówki. Jeden z nich uśmiechnął się łagodnie. I od tego wszystko się zaczęło. Od jednego, łagodnego uśmiechu...

Psychologowie, psychiatrzy, terapeuci. Wmawiali mi, że to był sen. Że to nie miało prawa się zdarzyć. Ale ja wiedziałam swoje...

Teraz mam 18lat, 2 próby samobójcze na koncie, 3 miesiące na oddziale zamkniętym, moje ciało zdobi kilka  blizn, a w szkole uważają mnie za wariatkę. Jestem w ostatniej klasie i w tym roku pokażę na co mnie stać.

Witajcie w moim świecie. Witajcie w świecie bólu, cierpienia i smutku nieszczęśliwego dziecka. Witajcie w świecie Melody Hunter.